
Nigdzie nie idę… Słowa nie wyrzeknę… Chrzanię Twój plan… A jednak… zimna kąpiel, słona czkawka i ryba, do której frytek nie będzie. Jest li i jedynie pytanie: Już umarłem, czy jeszcze żyję? Podkulony ogon i szelmowski uśmiech. Uwaga, jedzie tramwaj… nie… idzie Jonasz!
Dlaczego Znak Jonasza? Z trzech powodów…
#Pierwszy. Pamiętam swoją jedną z najmocniejszych spowiedzi w życiu. Długo czekałem w kolejce. Straszny ziąb. Niewygodny klęcznik. Odprawiony w parę sekund. Mnich powiedział krótko: „Albo będziesz bezwarunkowo posłuszny Bogu i będziesz cholernie szczęśliwym mnichem. Albo będziesz Bogu nieposłuszny i zdechniesz z bólu. Za pokutę przeczytaj Księgę Jonasza”. I tak się zaczęło. Ktoś mi utarł nosa. Przetrącił kości, a później powiedział: jesteś mi potrzebny. A póki co: wypatruj, nasłuchuj, wyczekuj… moich znaków. Znaczków… nie pocztowych. A Jonasz? Inspiruje, zachwyca, wkurza, obnaża, zanudza, a przede wszystkim… nieustannie jest w drodze.
#Drugi. Znak Jonasza to tytuł, jednego z najpiękniejszych mniszych dzienników, jakie czytałem. Dziennik człowieka, którego w słowie i obecności na opak, spotkałem kilkanaście lat temu, w wygranej książce, na konkursie parafialnym. Miłość od pierwszego akapitu i tyle tupetu, by nazwać się duchowym bratem bliźniakiem Thomasa Mertona. A inni? Jedni powiedzą, że dziwak, jak jego bliźniak. Inni, zazdrośnie wykrzykną; że zawłaszczam, że zachłanny, że niby, co on sobie myśli… Ano myślę jedno. Tom mój brat i Znak Jonasza. Mój własny dziennik. Dziennik mnicha, (obecnie) w wielkim mieście.
#Trzeci. Najważniejszy. Znak Jonasza… to Misterium Jego trzech dni. Tajemnica, którą trzeba nam zaakceptować, adorować, pokornie się na nią zgodzić. Znak, który domaga się wiary… ciemnej, nagiej, ogołoconej, bez pretensji, bez narzekań, bez uprzedzeń i bez chęci zawłaszczenia. Znak, który zachwyca, zadziwia, zaskakuje… Znak pozostaje znakiem. Znak to On. Droga… Prawda… samo Życie…
Jonaszu, wstań i idź…
do miasta Jonaszu! do miasta!
Brak komentarzy
Sorry, the comment form is closed at this time.