
Dziś uczestniczymy w dość intymnej sytuacji spotkania Jezusa z paralitykiem, którą możemy potraktować jako antycypację sakramentu pokuty i pojednania. Chciałabym zatrzymać się nad tym wylaniem łaski, do którego mamy powszechny dostęp, ale czasami zdaje się, że odchodzimy ledwie muśnięci jej kropelką, nadal spragnieni, nadal nieobmyci, nadal nieukojeni. A może nawet częściej nieukojone.
W kolejce
Posłużę się tutaj cytatem z książki „Spowiedź. Przygotowanie do sakramentu pokuty”:
Jeżeli brak ci odwagi, ufności, jeśli odczuwasz niepokój, nie zwracaj na to uwagi; byłoby to niepożądane. Postępuj tak, jakby na twoim miejscu postąpiło wierne i dobre dziecko Boże, próbuj otoczyć się atmosferą niezmiernej dobroci, nieskończonego miłosierdzia. Nie niepokój się i ufaj!
Wyznanie grzechów
Nie występuje bezpośrednio w tej scenie. Jest ono domyślne albo lepiej mówiąc jest to takie „meta-wyznanie” bez słów. I podobnie ma się z naszym wyznaniem grzechów. Chociaż wymagają one werbalizacji, możemy w tym nazywaniu spotkać się z dwiema pokusami. Jedną będzie niewypowiedzenie grzechu, czyli jego zatajenie, drugą szczegółowe, bardzo drobiazgowe opisywanie. Już tutaj możemy zatroszczyć się o pokój swojego serca, eliminując zbędne obciążenie. Ufność w to, że Jezus naprawdę wie jakie grzechy popełniłam, sprawia, że mogę je nazywać w punkt, nie rozwodząc się skrupulatnie nad każdym z nich. I nie przeżywając po spowiedzi skrętu sumiennych kiszek trawiących każde słowo raz jeszcze. Powściągam zapędy przeżuwacza i w Księgach (anatom. „część żołądka przeżuwaczy” lub rel. „o Piśmie Świętym”) znajduję ukojenie. W Księgach, a więc też w moim wnętrzu, w moim sercu, gdy karmię się Słowem Bożym i mam na podorędziu broń wobec przewrotnych, dręczących myśli.
Niech Bóg, który rozpoczął w tobie dobre dzieło, sam go dokona
Te piękne słowa wypowiadane podczas obrzędu święceń, kierują moje myśli także na ten moment, kiedy już pokonawszy wstyd wyznałam grzechy, otrzymałam rozgrzeszenie i… zostaję jakby sama z pogodzeniem się ze swoją grzesznością i koniecznością przygarnięcia jej jak małego, brudnego psiaka. Jest ulga… ale czasem zostaje taki niesmak. To już? Już po wszystkim? I co teraz? Nadal czuję się tak samo słaba i zdolna do grzechów. Zachęcam Ciebie, szczególnie Droga Przyjaciółko, żebyś zdobyła się na akt ufności, że nie własnymi siłami zbudujesz tę miłość, która będzie prowadziła Cię do doskonałości. Pozostaje Ci przyjąć ten wianek chabrów, maków, świeżych ziół, skłonić głowę pod łaską czystości i powrotu do godności Damy Jego Serca. Uznać, że małą jesteś i małą pozostaniesz. A On i tak będzie Cię prowadził. I dokona dzieła, które już w Tobie rozpoczął.
Brak komentarzy
Sorry, the comment form is closed at this time.