
Czas szybko leci. Wielkimi krokami zbliża się Triduum Paschalne, dlatego jesteśmy coraz bliżej końca w naszych refleksjach nad drogą krzyżową. W kolejnej części chciałbym się pochylić nad dwoma stacjami między upadkami a śmiercią Jezusa (stacja X – Pan Jezus z szat obnażony i stacja XI – Pan Jezus przybity do krzyża). Dziś będzie o patrzeniu, spoglądaniu i perspektywie. O chorobach oczu i oczach Boga. A, i o leginsach na pielgrzymce. Też mają wymiar zbawczy.
Jakiś czas temu zadawałem sobie pytanie, jaki jest sens tych dwóch stacji. Jakoś intuicyjnie czułem, że chodzi o coś ponad tylko bezwstyd, ból, cierpienie, ponad wyszydzenie człowieka i jego powolne umieranie. Nie mogłem się pogodzić na tą czysto męczeńską interpretacją. Oczywiście nie podważam, że jest ona właściwa, ale wydawało mi się, że obraz rozebranego i wyszydzonego Jezusa kryje w sobie coś więcej. Wreszcie proste zdarzenie pozwoliło mi potwierdzić moje intuicje.
Odpowiedź na tę wątpliwość przyszła do mnie niedawno, na jednej z mszy pogrzebowych. Stojąc w kolejce do komunii moją uwagę przykuła pewna pani, klęcząca w drugiej ławce. Otóż przyjęła ona już Pana Jezusa (nie dziwne, pewnie wyrwała się pierwsza), a teraz klęczała. I nie byłoby w tym nic złego (większość z nas tak robi), gdyby nie to, co towarzyszyło tej „adoracji”. Jej głowa chodziła cały czas od lewej do prawej, obserwując dokładnie, czy aby na pewno nikt jej nie obgaduje. Poprawiała nerwowo ręce, żeby jak najlepiej je złożyć, prostowała plecy. Nasze oczy się spotkały. Zgromiła wzrokiem moje niezłożone górne kończyny wiszące wzdłuż pasa, po czym odwróciła się i dalej lustrowała wszystko dookoła.
Tymi gromiącymi oczami zobaczyłem Jezusa z X stacji. Dla wszystkich wokół krzyża, dla pobożnych Żydów, faryzeuszy, rzymskich żołnierzy – Jezus jest tylko gołym złoczyńcą. Tyle widzą. Jakiś skazany, nieprzestrzegający prawa Żyd został rozebrany i zaraz odbierze zasłużoną karę. Właściwie nic ich to nie obchodzi. Przyszli tylko popatrzeć. Bezpieczne oglądanie bezbronności zawsze przyciąga.
Ba, to nawet nawet dobrze, że tu są. Mogą się jasno określić w takiej sytuacji. Pokazać swoje prawe poglądy, opowiadając się zdecydowanie po stronie prawa. Wobec tego jeden przez drugiego albo śmieją się, albo zasłaniają sobie oczy i krzyczą głośno piętnując rozgrywający się przed nimi bezwstyd. Robią to, żeby pokazać, jak bardzo są pobożni, prawi, jak dobrymi w swoim mniemaniu są ludźmi. Żeby to zademonstrować trzeba głośno sprzeciwić się bezprawiu, które uosabia Jezus (choć nie są pewni, co takiego zrobił) i wyrazić oburzenie Jego nagością (wszak to nieobyczajne).
Problem polega na tym, że żadne z nas nie jest lepsze. Niekoniecznie dokonujemy tak radykalnych ocen, ale przecież cały czas oceniamy. Zadość czynimy konwencji, pielęgnujemy bądź chociażby staramy się wpisać w konwenanse, relacje społeczne. Mówimy o tym, że czyjeś zachowanie nie przystoi, że „tak nie wypada” albo że ktoś jest „głupkowaty”, „niefajny”, „nie umie się zachować”. Może nie jesteśmy tą panią z mojego spotkania, ale to wcale nie oznacza, że widzimy świat inaczej. To tylko kwestia proporcji.
Jeszcze jeden przykład. Kilka lat temu w lecie na pieszej pielgrzymce do Częstochowy jedna z młodych dziewczyn postanowiła zakładać na drogę leginsy. Podobno się obcierała, może nie miała innych. Nosiła więc te dosyć obcisłe spodnie, do tego oczywiście górę, która nie była – powiedzmy – worem pokutnym. Drugiego dnia pojawiły się pierwsze skargi na to, że ta młoda dama zachowuje się prowokacyjnie i nieobyczajnie, bo pobudza różne myśli. Sprawa zrobiła się na tyle poważna, że cała grupa dyskutowała o tym przez co najmniej pięć następnych dni. Stanęło na tym, że ksiądz przewodnik zakazał chodzenia w leginsach. A dziewczyna następnego dnia przeniosła się do innej grupy.
Można powiedzieć – trudna sprawa. Trzeba rozważyć kwestie zdrowotne, delikatne relacje w grupie, wziąć pod uwagę, że pielgrzymka to czas pokutny, a do tego potraktować poważnie skargi współbraci. Wydaje mi się jednak, że to wszystko niepotrzebne. Cały problem nie leżał w noszeniu czy nienoszeniu leginsów, ani w tym, czy jest to zachęcające i nieobyczajne czy nie. Problem tkwił w oczach. W tym, że ktoś patrząc na tę dziewczynę widział bezwstydność, zły ubiór, i wobec tego chciał głośno zaprotestować. Późniejsza argumentacja nie ma żadnego znaczenia. Dowód na to widać było w owocach, skutkach tej sytuacji. Przez pięć dni zamiast korzystać z wyjątkowego czasu pielgrzymki, cała grupa gadała o gaciach!
Zapytałem na początku, jaki jest sens X i XI stacji. Są nim właśnie oczy! Wzrok, którym na co dzień patrzymy na wszystkich wokoło, te oceniające spojrzenia, ta potępiająca perspektywa, to patrzenie z myślą – ten nie umie się podporządkować, źle robi, grzeszy. Ogołocony i przybity do krzyża Jezus powinien wzbudzać naturalny odruch ulżenia mu, zaopiekowania się, pomocy. A jednak w otaczających Żydach wzbudza odruch odwrotny, streszczany stwierdzeniem – “to grzesznik, złamał prawo, musi ponieść karę”. Jest to odruch chorych oczu. I może to jest powód, dla którego Bóg ciągle nie może się do nas przebić: Chory wzrok!
A teraz spróbujmy sobie wyobrazić oczy wolne od jakiejkolwiek oceny; oczy, które nawet w nagim mężczyźnie widzą swojego umiłowanego. To są właśnie oczy Boga. My też mieliśmy kiedyś takie oczy. To było w raju. Na tym między innymi polegało podobieństwo do Stwórcy. Na wszystko umieliśmy patrzeć bez uprzedzeń i oceniania. Dlatego wszystko było „istotą żywą”.
Jezus w swojej drodze krzyżowej zachęca do odnowienia tego spojrzenia, do odbudowania w sobie oczu Boga. Dlatego On – Stwórca i Odkupiciel – staje nagi, pozwala się rozebrać i znieważyć. Chce udowodnić, że jeśli nie zmienisz perspektywy, nie spojrzysz na świat wzrokiem Boga, nie przestaniesz oceniać, uprzedzać się, zakładać – możesz przegapić spotkanie z samym Bogiem. Przejdzie obok ciebie uznany za niewartościowego, niegodnego spotkania, niepasującego do danej grupy, albo po prostu – głupkowatego. I choćby chciał cię spotkać – nie przyjmiesz Go, stawiając Mu granicę z konwenansów i uprzedzeń. Czy naprawdę nie szkoda na to życia?
Przed nami Niedziela (Palmowa) Męki Pańskiej, a wielkimi krokami zbliża się Triduum Paschalne. To chyba najważniejsze obchody w roku. To jednocześnie także czas przymusowego spotkania z ludźmi w kościele, z ludźmi na zakupach, z ludźmi na wszechobecnych konkursach palemek. Na pewno spotkasz się z wieloma zachowaniami, które ocenisz negatywnie, które cię zdziwią, które będziesz chciał napiętnować. Chcę cię zachęcić, żebyś w tym roku olał to, jak zachowują się inni. A w każdej sytuacji, która cię zaskoczy lub oburzy, żebyś nie oceniał, tylko może modlił się w ciszy za tych właśnie ludzi.
Skup się na sobie i na tym, co przeżywasz. W tym czasie wiele będzie się działo. Pan Bóg będzie przychodził do rożnych ludzi wokół na różne niespodziewane sposoby. Może i do ciebie zapuka. I może znów będziesz się zastanawiał, czy to wypada, czy powinienem, czy w kościele można się śmiać albo zrobić coś głupiego. Proszę, pozwól sobie. Szkoda by było przegapić Boga.
Życzę ci zdrowych oczu. Oczu Boga. Dużo radośniej się żyje…
Brak komentarzy
Sorry, the comment form is closed at this time.